Witam! :D
Właściwie zakończyłam plan A, czyli 21 dniową głodówkę.
Na dzień dzisiejszy czuję się na siłach przeprowadzenia planu B - głodówka 28-mio dniowa. Bez jednak popadania w jakaś przesadę. Po prostu na dniach jak mi się zachce przerwać niejedzenie to je przerwę i już (chociaż chętnie przetrwam kryzys jeśli nadejdzie).
Aczkolwiek chętnie jeszcze pobędę na tej oszczędnej diecie ;) Bo zgubiłam kartę do bankomatu, nowa przyjdzie w przyszłym tygodniu - i tak nie mam za co kupić jedzenia! :P
Czekam i czeka na kryzys związany z drugim przełomem kwasicznym ale żadne złe samopoczucie nie nadchodzi. Drugi przełom kwasiczny miał pojawić się między dniem siedemnastym a dwudziestym pierwszym. Może podejmę się spędzenia tego ostatniego tygodnia na urynie - ponoć picie porannego moczu przyspiesza nadejście przełomu kwasicznego. Czemu by nie, zobaczę jutro. Głodówka otwiera na nowe doświadczenia ekstremalne.
Jest mi słabo ale w taki specyficzny sposób. Nie męczę się bardzo, nie dostaję zadyszki. Za to czasami po prostu mięśnie odmawiają posłuszeństwa, za to kardio pozostaje niewzruszone, nie przyspiesza mi puls. Myślę, że to taki oszczędny tryb organizmu. Do tego mam wrażenie, że wszystko robię wolniej: ruszam się jak mucha w smole. Jestem stateczna i cierpliwa, chociaż zdarzało mi się na dniach bardziej zirytować - możliwe, że to kwestia hormonów bo okres nadchodzi wielkimi krokami. ;)
Dzisiaj nie zrobiłam lewatywy. I nic mi się nie stało. Chciałam wywołać jakiś kryzys, ten ostatni, ostatnią kwasicę podczas mojej głodówki, ale kurczę, nie ma różnicy chyba już teraz czy codziennie lewatywa czy co drugi dzień, syfu pewnie jest we mnie stosunkowo mało. Tylko tyle co wątroba i woreczek żółciowy wyprodukują spływa po jelitach.
Z resztą zapach lewatywy, jeśli mogę tak opisowo, w ostatnich dniach jest taki specyficzny. Bez kupowego smrodu. Nie wiem do czego porównać ten zapach - jest jakiś taki archaiczny, jak wspomnienie z życia prenatalnego. :D Może jak kaszka manna? Przypalone mleko? :D Szukam skojarzenia po prostu...
Jedyna rzecz z którą się męczę to natrętne myśli o jedzeniu. No tak już chce mi się jeść, przede wszystkim surowe mięso, że język trzęsie mi się na samą myśl jak wygłodniałemu psu na widok kiełbasy. Naprawdę, czuję fizyczne drgania języka kiedy oglądam zdjęcia mięsa. Ależ budzą się we mnie atawistyczne instynkta!!! :D
WYcHODZENIE
Zastanawiam się jak wyjść. Ciągnie mnie do diety mięsnej i tłustej z ograniczeniem węglowodanów. W takiej sytuacji wyjście na warzywkach uważam za gupie. Zastanowiłam się co by jadł człek pierwotny tutaj w naszych geograficznych warunkach. Przednówek, nic nie rośnie, zwierzątek aż żal zabijać wygłodniałych po zimie. Co by pierwsze taki człek pierwotny sobie rzucił na ząb?
Jajko! Niektóre ptaszki zaczynają już okres lęgowy!
Do tego korzonki, kiełki, pączki drzew. Znalazłam fajny artykuł i jedzeniu pączków z drzew wiosennie. W jajku jest za to wszystko czego potrzeba do życia. Spróbuję na surowo, najwyżej się porzygam. Z korzonków wybieram pietruszkę i seler z bazarku. Marchewka dla mnie za słodka, burak też. Reszta warzyw nie ma jeszcze racji bytu tutaj.
Oczywiscie nie wyczytałam tego w literaturze, więc nie polecam inspiracji, piszę to raczej po to, żeby uzyskać głos krytyczny, zależy mi na takim.
menzurka
waga: 60,1
lewatywa zero!
wypite: 1l
samopoczucie: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz